Biwakowe spotkanie Rodzinki Pieniążków na Mazurach.

Na początku lipca w dniach 8,9,10,11 w okolicy Szczytna spotkaliśmy się (pomimo zaproszenia wszystkich) niedużą grupką rodzinki by przez dwa - trzy dni pogadać i odpocząć nad małym ale ładnie położonym jeziorem Lemańskim. Jeziorko to leży ok. 3.5 km na północny wschód od Szczytna przy drodze na Mikołajki i Ruciane. Nieduże, płytkie, ciepła woda i dużo ryb to zalety tego jeziorka. Dodać trzeba do tego bliską odległość od miasta, i czyste pole biwakowe.

Wyobraźcie sobie wszyscy nieobecni poranek nad tym jeziorem: Spokojna, czysta i bez fali woda na jeziorze, podchodząca do samych namiotów zaprzyjaźniona rodzinka łabędzi (2+1) na codzienne co najmniej dwa posiłki, obok po łące spacerujące dumnie bociany a w pobliżu po drzewach przebiegające wiewiórki....Dodać do tego świergot wielu gatunków ptaków. Żałujcie teraz żeście nie byli z nami.

W tym roku po raz pierwszy od wielu lat samo pole biwakowe oficjalnie przez nikogo nie było prowadzone. Obrotność Leszka, który załatwił w nadleśnictwie nieoficjalne wydzierżawienie części byłego pola biwakowego, sprawiła, że spotkanie Nasze doszło do skutku i to w tym właśnie uroczym zakątku Mazur.

Po kolei: w czwartek do Leszka biwakującego wraz z Paulinką i jej 14-letnią "Damą do Towarzystwa" Beatką dołączył Sławek ze swoją wnuczką Dorotką. W piątek pod wieczór dojechała Częstochowa a więc Jasiu Stachurski z żoną Ewunią i córkami: Kasią i Agnieszką.

W sobotę Leszek dowiózł przebywające na Mazurach w Krzyżach: Madzię Pilch z córkami Oleńką i Kasią a za nimi dojechali też będący na Mazurach w Zgonie: Karol z żoną Helenką, córką Zosią i synem Adamem. W międzyczasie dojechał Jarek Pieniążek z żoną Ulą i córką Oleńką. I to już byli wszyscy, którzy mieli chęć pobyć w gronie rodzinnym na łonie przyrody. Jak łatwo obliczyć zebrało się nas 19 osób.

Czy to mało czy dużo? Chyba na pierwszy raz wystarczy. Przecież w naszej rodzince jest tyle osób, które nie umiały by się przystosować do spartańskich warunków biwakowych bez kuchni, łazienki z ciepła wodą i wychodka z prawdziwego zdarzenia. Poza tym wyżerkę trzeba było organizować i robić samemu! Nie było wygód żadnych ale także nie było żadnych przemówień choć jakieś tam toasty ktoś czasami wznosił. Przez całe dwa dni z soboty na niedzielę grille kopciły cały czas i coraz to ktoś tam coś dokładał na stoły. Trwały poważne i mniej poważne "Polaków Rozmowy". Jak chcieliśmy trochę poświntuszyć kawałami to młodzież (poza Adamem same dziewuchy) wysyłaliśmy dwa kilometry szosą, do ośrodka nad sąsiedzkim jeziorem Wałpusz na lody. W sobotę przy prawie całonocnym ognisku ustaliliśmy, że będziemy się w ten sposób spotykać co roku. Na pewno nie w tym samym zespole gdyż nie wszyscy w tym czasie będą mogli wyskoczyć na dwu - trzydniowy weekend, może w innym miejscu i okolicy - ale na pewno "na łonie". Czekamy na propozycje i chęci organizacyjne.

W niedzielę 11 lipca w godzinach późno popołudniowych wszyscy poza Leszkiem i Sławkiem powoli zaczęli się rozjeżdżać albo do domów do pracy albo do miejsc swojego biwakowania.

Wszystko było OK. To jest właśnie to! Żałujcie nieobecni!!!

Album fotograficzny (kliknij na zdjęcie, aby zobaczyć je w większym formacie)

   Rodzinka przy stoliku z żarciem.
   . Ta tablica w środku to drzewo genealogiczne rodzin Pieniążków i Kuchniaków już połączone ze 150 zdjęciami rodzinki - prezent od Leszka (Stanisława) Pieniążka dla Jasia Stachurskiego.
Tak z odległości wyglądało nasze obozowisko.  Drzewo rąbie Adam Pieniążek, syn Karola.
Nasza zaprzyjaźniona rodzinka łabędzi z małym wracająca do jeziora z codziennego posiłku przy naszych namiotach.
Sławek Pieniążek karmiący łabędzie.
"Wieczorne Polaków rozmowy".
Nasza młodzież: tyłem Beatka - opiekunka Paulinki, Kasia Pilch. oraz sama Paulinka.