Professor
Szczepan A. Pieniążek
Stories, Anecdotes, Reminiscences
There
must be hundreds, if not thousands of us all over the world with personal
memories of times spent with Prof. Pieniążek Of course we
recognize his amazing professional accomplishments, but what we remember the
most is his warm personal style and his incredible ability to tell a story for
every occasion.
These
stories have broken the ice in many first encounters, and have continued to warm
the hearts and enrich the lives of many of us. Their whole purpose has been to be told and retold; this site
is dedicated to just that telling and retelling.
We
invite contributions from anyone who knows or knew Prof.
Pieniążek – even from people who never met him, but have a good
story from him or about him to share. It
is your input that will keep this site alive and interesting.
Please
send your contributions (in Polish or English) to Laura MacDermott -
macdermott@midspring.com
The Unlikely Story of John Shafer and his Gooseberry Bush (Translation from Pamiętnik Sadownika, memoirs of Prof. S. A. Pieniążek)
John
Shafer was a little older than me; he already had his PhD when I was working on
mine. He worked in the Department of Plant Physiology at Cornell University as
an Assistant Professor. He was married. Because Prof. Curtis noticed my work in
the advanced Plant Pathology Workshop, he recommended me to Dr. Shafer, who was
looking for help with his experiments. For two years I had a paid position as
his assistant; we got to know each other quite well. Dr. Shafer was interested
in foreign languages; he knew a little Russian. I tried to teach him Polish, and
even gave him a Polish-English dictionary.
We
continued to correspond after we returned to Poland. However, when the Cold War
broke out, he stopped answering my letters. I, too, stopped writing. Then quite
unexpectedly I received a letter from him in 1957 which read more or less as
follows:
Dear
Sir:
In my garden, I have a gooseberry bush which blooms every year, but produces no
fruit. I have asked my friends, who are professors of pomology, but none of them
could explain to me why this is so.
I recently read your article about the pollination of fruit trees and bushes in
the American journal American Fruit Grower. Apparently you are an expert in this
field; perhaps you can advise me.
If
you don’t know English, you can write to me in Polish. When I was working at
Cornell University during the War, I met a Polish doctoral student who taught me
a few words of Polish and even gave me a Polish-English dictionary. I can use it
to try to translate your letter.
Sincerely,
J.S.
My wife and I read this letter and looked at each other. What kind of joke was this? I thought, however, that I knew what was going on, so I sat down and answered:
Dear Sir:
Since
so many outstanding American scientists have studied your gooseberry bush and
none of them could determine why it does not produce fruit, how can you expect
that I, a humble scientist from a poor, small country somewhere in Central
Europe, could guess the cause, without even seeing the patient?
Possibly,
your gooseberry bush is longing for company of the opposite gender. Try planting
another variety of this species beside your bush for pollination. Perhaps then
you will get some fruit.
I wondered whether to answer you in English or in Polish. What an amazing
circumstance! I was at Cornell University at the same time as you. I worked for
a Dr. J.S.; my wife and I taught him a little Polish, and as a departing present
we left him a Polish-English dictionary. But of course he couldn’t have been
you; we know he wouldn’t have forgotten us.
Sincerely,
Szczepan A. Pieniazek
A few weeks later we got a letter from Dr. Shafer:
"Of course it’s me,
your old friend, J.S.! In my last letter, I did not mention the time we spent
together, because I was worried about you. I thought that if your Secret Service
knew that you had friends in America, they could make big trouble for you."
We visited them in 1958 in their home in Logansport, Indiana. We walked all
around their garden, but didn’t find any gooseberry bush there. Since then, nothing has interrupted our friendship with them.
An Invitation to the Professor
(reminiscence by Laura Harrison-MacDermott)
My 26th
birthday fell during the XIX International Horticultural Congress, which I had
been helping to prepare for the previous 3 years. Foreseeing that I would be
quite busy that day and unable to invite guests to a party at my home (a college
dormitory), I bought 26 all-day suckers (large, colorful lollipops) and 26
tickets to the circus for that evening, then invited 25 friends to accompany me.
A few days before the event, one friend excused himself; I found a replacement.
But then the day of my birthday another bowed out. I asked everybody I could
think of, but nobody was available.
Finally, in desperation, I approached
Prof. Pieniążek. "Professor Pieniążek, would you like to go to the circus with us
this evening?"
As outgoing President of the
International Society for Horticultural Science and the main organizer of the
Congress, he was undoubtedly many times more busy than I. However, he maintained
his gravity and smiled only slightly as he bowed and responded: "Thank
you ever so much, but I have my own."
Nieprawdopodobna historia Johna Shafera i jego krzaku agrestu (Wyciąg z książki Pamiętnik Sadownika, prof. S. A. Pieniążek)
John Shafer był
trochę starszy niż ja, miał już doktorat, kiedy ja byłem
doktorantem. Pracował w katedrze fizjologii roślin Cornell University,
jako Assistant Professor (docent). Był żonaty. Ponieważ zwróciłem
na siebie uwagę wynikami pracy w Pracowni Fizjologii Roślin dla
zaawansowanych, prof. Curtis polecił mnie dr Shaferowi, który szukał
pomocnika do swoich doświadczeń. Przez dwa lata zatem dawał mi on
płatne prace zlecone, zżyliśmy się bardzo. Dr Shafer
interesował się obcymi językami, znał trochę rosyjski.
Próbowałem go uczyć po polsku, podarowałem mu nawet słownik
polsko-angielski.
Utrzymaliśmy korespondencję po naszym powrocie do Polski. Kiedy jednak
zaczęła się zimna wojna, on przestał odpowiadać na moje
listy. Przestałem pisać i ja. Niespodziewanie dostałem od niego w
1957 r. list takiej mniej więcej treści:
Szanowny Panie!
Mam w ogrodzie krzew agrestu, który co roku kwitnie, ale nie owocuje. Radziłem
się swoich znajomych, profesorów sadownictwa, ale żaden z nich nie mógł
mi wyjaśnić, dlaczego tak jest.
Czytałem niedawno Pana artykuł w amerykańskim miesięczniku
American Fruit Grower o zapylaniu drzew i krzewów owocowych. Widocznie jest Pan
specjalistą w tej dziedzinie, może będzie mi Pan mógł coś
doradzić.
Jeśli
nie umie Pan po angielsku, może Pan do mnie napisać po polsku. Kiedy
pracowałem w Cornell University w czasie wojny, poznałem tam
doktoranta Polaka, który nauczył mnie parę słów po polsku, a
nawet podarował mi słownik polsko-angielski. Przy jego pomocy postaram
się list przetłumaczyć.
Łączę wyrazy szacunku i
poważania
J.S
Przeczytaliśmy z żoną list i spojrzeliśmy po sobie. Kpi, czy o drogę spyta? Wydawało mi jednak, że wiem, o co chodzi. Siadłem więc i odpisałem:
Wielce
Szanowny Panie Profesorze!
Skoro tak wielu wybitnych amerykańskich uczonych badało Pana krzak
agrestu i żaden z nich nie mógł odgadnąć przyczyny jego
nieowocowania, to jak Pan może spodziewać się, że odgadnę
to przyczynę ja, skromny pracownik naukowy z małego, niebogatego kraju
gdzieś tam w środkowej Europie, nie widząc nawet pacjenta?
Być może, że Pana agrest tęskni
za płcią przeciwną. Niech Pan spróbuje obok posadzić inną
odmianę tego gatunku do zapylania jego kwiatów. Być może, że
wtedy Pana agrest zaowocuje.
Namyślałem
się, czy pisać do Pana po polsku czy po angielsku. Bo cóż za
dziwny zbieg okoliczności! W tym samym czasie co Pan – i ja byłem w
Cornell University. Współpracowałem z niejakim dr J.S. wraz z żoną
uczyliśmy go trochę po polsku, a na pożegnanie zostawiliśmy
mu słownik polsko-angielski. Ale to oczywiście nie był Pan, bo
przecież by Pan nas nie zapomniał.
Z wyrazami wysokiego poważania,
Szczepan A. Pieniążek
Po kilku tygodniach otrzymuję od dr Shafera
list: "Ależ
to ja, twój przyjaciel, J.S. W poprzednim liście nie przypominałem
naszych wspólnie spędzonych lat w trosce o Ciebie. Bałem się,
że jak Wasze władze bezpieczeństwa dowiedzą się, że
miałeś przyjaciół w Ameryce, to możesz mieć od nich
wiele przykrości."
Odwiedziliśmy ich w
1958 r. w domu z ogrodem w Logansport w stanie Indiana. Nie znaleźliśmy
tam żadnego agrestu. Ale odtąd zostaliśmy w miłym kontakcie
z nimi.
Zaproszenie do Cyrku (wspomnienie Laury Harrison-MacDermott)
W latach 1971-1974 pracowałam przy
przygotowaniach do XIX Międzynarodowego Kongresu Ogrodniczego, którego głównym
organizatorem był prof. Pieniążek. A właśnie w dniach
Kongresu obchodziłam 26. urodziny. Oczywiście, nie miałam ani czasu ani siły urządzić przyjęcie u siebie (zresztą
mieszkałam w akademiku) – po prostu kupiłam 26 ogromnych kolorowych lizaków oraz 26
biletów do cyrku, i zaprosiłam 25 gości na spektakl.
Na parę dni przed spektaklem, zgłosił
się do mnie jeden z zaproszonych i powiedział, że nie będzie mógł
przyjść – znalazłam więc zastępcę. Ale potem w samym dniu urodzin
jeszcze jeden zaproszony mnie zawiódł. Prosiłam różnych dalszych
znajomych,
ale wszyscy już mieli plany na ten wieczór.
Na końcu się zwróciłam do
prof. Pieniążka. Jako Prezes Międzynarodowego Towarzystwa Nauki
Ogrodniczej miał na pewno bardzo wiele spraw na głowie, ale ja –
trochę bezczelnie jednak odważyłam się spytać: "A może Pan
Profesor byłby poszedł z nami do cyrku?" Profesor, będący
zawsze szczytem
grzeczności, ukłonił się i odpowiedział
z miłym uśmiechem: "Dziękuję
bardzo. Mam własny."
Anegdotki ze wspomnień Adama Rejmana
1. To była długo oczekiwana przez nas we Wróblowicach k.
Wrocławia wizyta. Już kilka dni wcześniej, nasz dyrektor obszedł sady i ustalił
robiącą największe wrażenie, trasę. Niestety, Profesor poszedł w trakcie
obchodu, swoją ścieżką, aż doszedł do miejsca, w którym złodzieje noc wcześniej,
wyrwali mnóstwo drzewek wiśniowych. Spanikowany dyrektor zaczął się tłumaczyć
(za złodziei), że kradną. Na to Profesor: To bardzo dobrze panie kolego, że
kradną... Bo to znaczy, że wzrasta zainteresowanie wiśniami...
2. Innym razem, gdy Profesor kończąc swoje dyrektorowanie, przyjechał do nas, do
Wróblowic, aby się pożegnać, rozpoczął swoje przemówienie od " Wy tu, w
Dąbrowicach...", co sala przyjęła burzliwymi brawami. Później Profesor udał się
do swojego pokoiku, a my wraz z załogą, zajęliśmy się swoimi sprawami. W pewnym
momencie (a była już późna noc) na salę ponownie wszedł Profesor i zaczął się
skarżyć, że jakiś pijany człowiek, atakuje go od strony okna. A to tylko jeden z
naszych traktorzystów koniecznie starał się zdobyć autograf Profesora, aby móc
przed żoną wytłumaczyć się gdzie był i z kim chlał...
3. Podobne nieco wydarzenie miało podobno miejsce w Albigowej, ale tam pijany
traktorzysta, na dodatek kawał chłopa, wniósł Profesora na rękach i tuląc go do
siebie, powtarzał: Ty jesteś taki malutki...
4. Skarżył mi się kiedyś mój stryj Aleksander, że go Pieniążek obsztorcował i
nie pozwolił odejść na emeryturę. Powiedział: Masz pracować, bo i ja jeszcze
pracuję. A na emeryturę pójdziesz dopiero wtedy, kiedy wcześniej ja pójdę!
5. Posiadam rodzaj relikwii, jaką jest list Profesora do mnie i do moich
kolegów, gdy przebywaliśmy w 1974 r na stażu u p. Gradyego Auvila w Orondo. W
liście Profesor wyraża swoją radość, że jesteśmy zadowoleni i dodaje "Również
ja, choć nie jestem kibicem, oglądałem homeryckie zmagania naszych piłkarzy
(chodzi o Mundial 74). Bywało, że niejeden chirurg przerywał operację i biegł do
telewizora, żeby móc oglądać to na bieżąco... "
6. Pamiętam też, że mój brat, który również w tym czasie przebywał w USA wysłany
przez Profesora, został przez niego mocno napiętnowany za to, że samowolnie
zmienił farmę. Kiedy jednak okazało się, że do tej zamiany doszło za
porozumieniem farmerów, poinformowany o tym Profesor napisał do brata list i
przeprosił...
7. Profesor Pieniążek nie wyobrażał sobie, aby sadownik mógł pójść do sadu, nie zabierając ze sobą sekatora. I wiedzieli o tym wszyscy, nawet starzy i bardzo zasłużeni dyrektorzy Sadowniczych Zakładów Doświadczalnych, którzy zawsze starali się o tym, zwłaszcza gdy szli z Profesorem na spacer po sadzie, pamiętać. Mój dyrektor oczywiście również tego przestrzegał, ale co ciekawe, wpajał to nam, szeregowym pracownikom naukowym. I np. mnie, tak już zostało. Nawet gdy siedzę w sadzie ze szwagrem i pijemy piwo, ja cały czas mam w ręku sekator, którym bez przerwy się zabawiam. Nie ukrywam, że szwagier bywa tym czasem poirytowany, bo dla niego to tajemnicze i ostre, a przez to niebezpieczne narzędzie. Sekator???
8. Bywało, że gdy występowałem czasami jako biegły sądowy (najczęściej chodziło o podział jakiegoś ogródka przydomowego), przepytywałem którąś z procesujących się stron o to, skąd czerpie sadowniczą wiedzę. Zdarzało się, że w odpowiedzi słyszałem, że z telewizji i to od samego Profesora Pieniążka. Dziwiło mnie to trochę, bo choć przecież Profesora widywało się czasami w telewizorze, to jakoś jego telewizyjnych wykładów sobie nie przypominam…
9. Na pamiętnym, pożegnalnym spotkaniu Profesora w Instytucie, na które zjechała cała sadownicza Polska, Profesor wypowiedział słowa, które wstrząsnęły wszystkimi, które pamiętam do dziś i które zawsze będą aktualne. Słowa wypowiedziane w czasie, kiedy socjalizm miał się w Polsce jeszcze całkiem dobrze. Jest bardzo możliwe, że są one utrwalone na jakiejś taśmie, a ja zacytuję je tak, jak je zapamiętałem: " Wiem, że są tacy, którym nie podoba się obecny rząd... Wiem, że są tacy, którym nie podoba się ktoś w rządzie... Pamiętajcie jednak zawsze, że istnieje OBOWIĄZEK PRACY DLA OJCZYZNY (podkreślenie moje - A.R.), bo nie wolno zapominać nigdy o tym, że... dłużej klasztora niż przeora ". I były to ostatnie słowa wypowiedziane przez Profesora na tym spotkaniu, choć przecież w początkowej części swego wystąpienia nie ukrywał, że w czasie takiego " rąbania drew ", jakim była budowa Instytutu i polskiego sadownictwa, trochę "wiórów też poleciało".
10. Miał też Profesor ogromny dar tworzenia słów i całych zwrotów, które w mig oddawały głębię jego myśli i przemawiały do wyobraźni słuchacza. Bo pytany o to, jak widzi sprawę utworzenia 2 000 ha sadu w Grudyni Wielkiej, miał odpowiedzieć: “Przedsięwzięcie może się udać, gdy zostanie odpowiednio doinwestowane.” Ostrzegł jednak słowami: Nakład pracy ręcznej przy pielęgnacji hektara sadu jest taki, jak przy rżnięciu sierpem hektara zboża. Wyobrażacie sobie ścięcie sierpami 2 000 ha? Nie wyobrażamy sobie, mieli odpowiedzieć towarzysze. A w takim razie, 2 000 ha sad posadzicie? Odpowiedzieli: Posadzimy! Warto tu może dodać, że idea tego sadu została zrealizowana tylko częściowo, a zakończenie całej historii było smutne. Wystarczy wpisać w Google’a „Grudynia sad” i wszystko będzie jasne.
11. Profesorowi Pieniążkowi przypisywane było również powiedzonko, że "za kilogram wyeksportowanych malin, możemy kupić na Zachodzie, kilogram mercedesa.” Jeszcze za Jego życia spełniło się Jego marzenie o tym, żeby jabłka były w Polsce tak tanie jak chleb (bywa, że są tańsze). A po podpisaniu umowy handlowej ze Związkiem Radzieckim na eksport polskich jabłek, która to umowa nazywana była "kontraktem stulecia", Profesor informował a nawet niektórych jej przeciwników napominał, słowami: "Pamiętajcie, że co trzeci polski samochód jeździ na benzynie kupionej za sprzedane do Rosji, jabłka."
12. (…) ja, szary pracownik naukowy, nieistniejącego już dziś Sadowniczego Zakładu Doświadczalnego we Wróblowicach, którego (i nie tylko jego) upadek również Profesor przewidział i to już dawno, dawno temu. Bo jak opowiedział mi to kiedyś nieżyjący już dyrektor dr Jan Caputa, Profesor powiedział kiedyś do niego: Wydaje mi się panie Janku, że jako Instytut, "górkę" już przeszliśmy... A teraz może nas czekać już tylko jazda w dół... I tak też się stało...
13. Opowiadał mi dyrektor Caputa, jak w czasie swojego dyrektorowania w SZD Brzezna (1965-1971) "załatwił" dla zakładu talon, na tak potrzebny do pracy terenowej, samochód osobowy. Wiedząc o przyjeździe Profesora pociągiem, wysłał po niego na stację, ciężarowego "lublina". A po przejażdżce tym niezbyt komfortowym pojazdem, Profesor uruchomił po powrocie do Skierniewic szybko swoje wpływy i wnet zakład talon na samochód osobowy, otrzymał.
14. Był w moim życiu taki incydent, kiedy to wbrew zaleceniom KW PZPR we Wrocławiu o zakazie posiadania kawałka własnej ziemi przez ludzi z wyższym wykształceniem nabyłem 3,9 ha na żonę. I chciałem tam założyć w przyszłości własny sad. Zaliczony przez wrocławską "Gazetę Robotniczą" do złodziei, wylądowałem najpierw na "dywaniku" u swojego dyrektora, a następnie o sprawie poinformowano dyrektora Instytutu, czyli Profesora Pieniążka. Było to wszystko dość skomplikowane a nawet tragikomiczne, bo oto Partia zajęła się moją sprawą, choć nie byłem jej członkiem. I wtedy zdarzyło się coś, co rzuca ciekawe światło na będący przedmiotem rozważań niektórych pamiętnikarzy, stosunek Profesora do takich jak ja posiadaczy i kandydatów na kapitalistów, w miłościwie nam panującej, socjalistycznej rzeczywistości. Profesor poinformował dyrektora, że jemu moje 3,9 ha nie przeszkadza, o czym dyrektor zawiadomił władze wojewódzkie, które ostatecznie sprawę uznały za zakończoną. Wnet na powierzchni 3,9 ha powstał ładny sad wiśniowy, który przez wiele lat, pomagał mi w utrzymaniu mojej, 5-cio osobowej rodziny.
15. Na jednym ze spotkań pracowników zakładów terenowych z Profesorem, powiedział On coś, co się nam wszystkim bardzo nie spodobało. A poszło o coraz natarczywiej stawiany postulat, aby ci, którzy pełnią w zakładach dyżury w soboty i niedziele i oprowadzają wycieczki, mieli za to płacone, albo mogli odebrać sobie w tygodniu, wolny dzień. Profesor oświadczył zebranym, że takie żądania są nie do przyjęcia, a darmowe oprowadzanie wycieczek i upowszechnianie wiedzy, ma być naszym zamiłowaniem, powołaniem i obowiązkiem. I choć formalnie tak to było, to przecież wiem, że prawie każdy ze "skrzywdzonych", swój sposób odebrania rekompensaty za utracony wolny czas, znajdował…
16. Posiadałem kiedyś w swoich zbiorach partyjne wydawnictwo z dawnych lat o nazwie "Nowe Drogi", w którym zamieszczony był referat dra Pieniążka o tym, jak to po zwycięstwie Rewolucji Październikowej w Rosji, radzieckie świnie natychmiast zwiększyły grubość tkanki tłuszczowej, a krowy ilość wytwarzanego mleka. Wyobrażam sobie, ile wysiłku kosztować musiało młodego doktora Pieniążka powstrzymywanie w trakcie wygłaszania referatu mięśni swojego brzucha tak, aby nie pęknąć ze śmiechu.
17. Słyszałem też, że na organizowanym w Warszawie Kongresie Ogrodniczym, pewien naukowiec z NRD udowadniał w swoim wystąpieniu, że socjalistyczna rzodkiewka jest bardziej czerwona od kapitalistycznej. Ten występ został jednak przez wszystkich uczestników uznany za skandal…
18. Kiedy przygotowywaliśmy się już z kolegami do opuszczenia w r 1975 gościnnej Ameryki, spotkaliśmy australijskich Polonusów, którzy nie mogli się nadziwić, że my, młodzi ludzie, dobrowolnie decydujemy się wrócić do Polski tam, za te druty... Różni koledzy, różnie swoją decyzję, uzasadniali. A to tęsknotą za rodziną, a to za smakiem polskiego chleba. Ale wszyscy wiedzieli też jedno, o czym niejednokrotnie rozmawiało się przy pracy. Takiej rzeczy (ucieczki, celem pozostania w USA na stałe), Profesorowi zrobić nie wolno. Wiem, że ogromna większość wracających, była jednym z argumentów Profesora, aby wymianę kontynuować.
19. Profesor Pieniążek kandydatów na staż
do USA, ze znajomości języka angielskiego egzaminował osobiście. Również ja tą
procedurę musiałem przejść. A gdy już usiadłem w gabinecie Profesora, ten zadał
mi pytanie: „A co tam kolego słychać u was, we Wróblowicach?” W odpowiedzi
zapytałem, czy mam mówić po polsku, czy po angielsku... Profesor chciał usłyszeć
moją odpowiedź po angielsku, a brzmiała ona mniej więcej tak: „My name is Adam
Rejman. I am 26 years old. I like to listen rock and roll music.” To, że była to
bardzo dobra odpowiedź, zrozumiałem dopiero wtedy, kiedy Profesor poprosił mnie
o językową opiekę nad grupką, z którą miałem być wysłany. Pamiętam, że robiłem
co mogłem, a nawet udało mi się zbudować sensowne zdanie, które w końcowym
etapie naszej podróży, gdy dotarliśmy do Wenatchee w Stanie Waszyngton, być może
uratowało nam życie. W zdaniu wykorzystałem pewne elementy z piosenki zespołu
The Doors, pt. "Waiting for the sun", a brzmiało ono "We are waiting for you!"
Zdanie to powtarzałem przez telefon tak długo, aż Pan Grady Auvil zrozumiał, że
nie ma innego wyjścia i musi po nas na dworzec lotniczy przyjechać osobiście. I
o to właśnie chodziło. I już za kilka dni, mogłem szokować moich amerykańskich
przyjaciół i współpracowników zdaniem z repertuaru Franka Zappy, które brzmiało:
„Do you know what is the ugliest part of your body? Some say your nose. Some say
your toes. But I think it’s your mind.” Problem polegał na tym, że większość
Amerykanów nie wiedziała niestety, kto to jest Frank Zappa...